Spółka z o.o. komandytowa jest zwykłą spółką komandytową, lecz jednak wymaga odrębnego omówienia.
Tego rodzaju spółki cieszą się dużym zainteresowaniem wśród biznesmenów, szczególnie takich, którzy już osiągnęli wysoki poziom obrotów, lub działają w branżach o dużym ryzyku.
Jak wiesz z poprzednich tematów spółka komandytowa jest spółką osobową, w której wspólnikami mogą być zarówno osoby fizyczne, jak też osoby prawne.
Spółka z o.o. komandytowa jest właśnie spółką, w której komplementariuszem jest spółka z o.o.
Ponieważ nazywa się spółką z o.o. komandytową to często mylnie uznaje się ją za inny rodzaj spółki, niż zwykła spółka komandytowa. Nazywa się tak dlatego, że spółka komandytowa ma obowiązek w nazwie wymieniać nazwę, lub nazwisko komplementariusza. Jeśli więc komplementariuszem w spółce komandytowej będzie PRYZMAT sp z o.o., to pełna nazwa spółki komandytowej będzie brzmieć następująco. PRYZMAT sp. z o.o. spółka komandytowa.
Dlaczego tworzy się tego rodzaju spółki w takiej strukturze i dlaczego robi się to celowo?
Wiesz już, że wspólnicy spółki komandytowej będący komplementariuszami odpowiadają całym majątkiem za zobowiązania spółki. Dlatego często w sytuacjach kiedy przedsiębiorstwo zaczyna nabierać większych rozmiarów i działalność staje się coraz bardziej ryzykowna, tego rodzaju spółki zostają przekształcane w spółki z o.o. ze względu na uniknięcie, lub ograniczenie odpowiedzialności.
Co prawda w spółce z o.o. wspólnik będący członkiem zarządu nie zawsze może mieć ograniczoną odpowiedzialność, lecz droga egzekucji jest znacznie bardziej wydłużona i rozciągnięta w czasie, ponadto jest związana ze znacznie większymi kosztami po stronie wierzyciela, na skutek czego wielu wierzycieli rezygnuje ze ściągania należności.
W spółce z o.o. komandytowej ta droga zostaje jeszcze bardziej wysłużona, dlatego też pod tym względem taką spółkę uznaje się jako bardziej bezpieczną.
Sposób działania jest następujący: zakłada się spółkę z o.o. w skład zarządu której wchodzą przyszli wspólnicy spółki komandytowej. Następnie zakłada się spółkę komandytową, w której wspólnikami są wspomniana spółka z o.o. i pozostali wspólnicy.
W tym układzie spółka z o.o. jest komplementariuszem, natomiast pozostali wspólnicy są komandytariuszami. Komandytariusze więc odpowiadają tylko do wysokości sumy komandytowej, natomiast komplementariusz, czyli w tym przypadku spółka z o.o. odpowiada całym majątkiem. Cała sztuczka polega na tym, że spółka z o.o. nie posiada żadnego majątku, poza kapitałem zakładowym, który może wynosić jedynie 5 000 zł i w praktyce może już go nie być.
Spółka z o.o. będąca komplementariuszem w praktyce nie prowadzi żadnej działalności poza zarządzaniem spółką komandytową. W praktyce spółką komandytową zarządza zarząd spółki z o.o., czyli osoby, które są jednocześnie komandytariuszami w spółce komandytowej, jednak w tej sytuacji występują jako osoby reprezentujące komplementariusza.
Dlaczego tego rodzaju spółka jest tak bardzo atrakcyjna?
Można sobie wyobrazić sytuację, że spółka komandytowa wpada w poważne tarapaty finansowe i ma problem z wypłacalnością, albo wręcz staje się niewypłacalna. W takiej sytuacji wierzyciel musi skierować pozew przeciwko spółce. Jeśli egzekucja wobec spółki okaże się nieskuteczna, wtedy może skierować kolejny pozew przeciwko komplementariuszowi spółki. Problem w tym, że komplementariuszem jest kolejna spółka. Tym razem spółka z o.o..
Jak wiadomo, ta spółka nie posiada żadnego majątku. Egzekucja wobec niej również okazuje się bezskuteczna. Dopiero wtedy wierzyciel może skierować pozew przeciwko osobom zarządzającym spółką z o.o. i próbować egzekucji z ich prywatnego majątku. Teoretycznie więc nawet w takiej sytuacji wspólnicy mogą nie uniknąć odpowiedzialności.
Tyle teorii. W praktyce bowiem jest to znacznie bardziej skomplikowane. Ponieważ każda egzekucja związana jest z kosztami, które w każdym przypadku musi ponieść wierzyciel. Teoretycznie może żądać zwrotu tych kosztów od pozwanych, ale pod warunkiem, że egzekucja okaże się skuteczna.
Tak więc kierując pozew do sądu wierzyciel musi zapłacić 5% wpisu sądowego od kwoty wierzytelności. Może samodzielnie skierować pozew do sądu, ale zwykle korzysta z usług prawników, którym również musi wypłacić wynagrodzenie. Po uzyskaniu wyroku, lub nakazu zapłaty, musi wystąpić do sądu o nadanie klauzuli wykonalności. Po uzyskaniu tej klauzuli może dopiero skierować wniosek do komornika o egzekucję. To zwykle wiąże się z kolejnymi kosztami, gdyż komornik może zażądać pokrycia kosztów poszukiwania majątku.
Jeśli egzekucja okaże się bezskuteczna tę całą procedurę należy przeprowadzić jeszcze dwa razy, żeby w ostatnim etapie egzekwować z majątku prywatnego faktycznych wspólników. Czyli jeszcze dwukrotnie wierzyciel musi ponieść koszty po 5% kwoty aktualnej wierzytelności i inne koszty związane z egzekucją.
Doświadczeni biznesmeni wiedzą o tym, że często wierzyciele ustępują i rezygnują z egzekucji, lub godzą się na niekorzystne dla nich ugody, dlatego że z czasem maleją szanse na wyegzekwowanie należności, natomiast muszą ponieść kolejne koszty, co zwiększa ich stratę.
Ponadto to, co tutaj jest opisane w kilku zdaniach, w praktyce trwa całe lata.
Tego rodzaje działań są zgodne z polskim prawem, ponieważ teoretycznie nie zamykają drogi wierzycielowi do egzekucji swoich roszczeń. Tyle, że to tylko teoria, ale na tym jest oparte nasze prawodawstwo.
Póki co jest to dopuszczalne, więc powszechnie się z tej sztuczki korzysta.